O zakwasie sporo czytałam, długo zbierałam się by go przygotować aż w końcu nastał ten dzień. Zakwas żytni, dokarmiałam codziennie przez 4 dni i ... i trzeba było coś upiec. Na pierwszy ogień poszedł chleb pszenny, wypatorzony na blogu Dorotus.
Składniki:
Dzień wcześniej-
- 650 ml lekko ciepłej wody
- 500 g mąki pszennej chlebowej
- 1/4 - 1/3 szklanki zakwasu ( ja dałam 1/2 szkl z racji, wieku mojego zakwasu)
Składniki wymieszać ze sobą, przykryć folią lub ściereczką i odstawić na noc.
Kolejnego dnia -do zaczynu z poprzedniego dnia dodajemy:
- 600 g mąki pszennej chlebowej
- 25 g soli
Wyrabiałam ciasto ręcznie, makę połączyłam z solą i zaczynem. Wymieszałam drewnianą łyżką, po czym wyłozyłam na blat kuchenny i zagniotłam jednolite gładkie ciasto, które odstawiłam do miski przykrytej ściereczką na 4 godziny. Co godzinę ciasto należało wyrabiać, w celu napowietrzenia, co powoduje że w cieście pojawiają sie pożądane dziury.
Po 4 godzinach, ciasto w oryginalnym przepisie należało podzielić na dwa bochenki, Ja jednak uformowałam jeden i umieściłam w keksówce, wyłożonej sciereczką i obficie wysypana mąka. Moje ciasto wyrastało kilka godzin. Podejrzewam, że to z racji bardzo mlodego zakwasu, który nie ma jeszcze tyle mocy. Mimo wszystko udało się, może przed pieczeniem ciasto nie podwoiło swej objętości ale w piekarniku za to nadrobiło zaległości. Piekarnik nastawiłam na 250 stopni, wyciagnełam gorącą blachę i przełożyłam na nie ciasto. Pieczemy 55 minut (jeden duzy bochenek, 40 minut dwa mniejsze) pierwsze 10 minut należy piec w 250 stopniach , kolejne w 200.
Zapach nie do opisania, frajda jeszcze większa. Zjedliśmy połowę jeszcze ciepłego z masłem i szczypiorkiem. Naprawdę polecam!